Dziś odszedł Andrzej – Historia jednego powołania

Przed chwilą otrzymałem wiadomość, że z naszego misjonarskiego grona odszedł Padre André, po polsku ks. Andrzej Marszałek. Wiadomość przysłała Gosia, jego siostrzenica, która z dużym poświęceniem opiekowała się swoim wujkiem przez ostatnie lata jego ciężkiej choroby. Odszedł kolejny kapłan, którego poznałem na początku mojej pracy w  Brazylii. Z grona polskich księży, z którymi się zaprzyjaźniłem, pracując jako kapelan polskich marynarzy w Santos, zostałem już tylko ja.

Zamiast pośmiertnego wspomnienia pozwolę sobie umieścić tutaj spisaną przed laty historię jego powołania, i to, co aktualizował czas. Pierwsza część, w której opisałem wiele  lat temu, została opublikowana w dwumiesięczniku Miłujcie się oraz ukazała się na stornie internetowej Adonai

A więc wróćmy do 1993 roku, kiedy zaczęła się moja znajomość z Andrzejem:

Ledwie zdążyłem powrócić na plebanię po odprawieniu ostatniej Mszy niedzielnej, gdy zadzwonił telefon. Dzwonił ks. Andrzej pracujący w São Sebastião SP parafii oddalonej ok. 150 km od Santos. Zaproponował wspólny wypad do Murici PR na uroczystość Matki Boskiej Częstochowskiej. Murici PR to mała miejscowość leżąca 30 km od Kurytyby. Mieszka tam bardzo wielu ludzi polskiego pochodzenia, a proboszcz ks. Józef Bestwina organizuje każdego roku spotkania polskich księży pracujących na południu Brazylii z okazji święta patronalnego. Szybko spojrzałem na kalendarz. Dobrze się składa: za kilka dni wraca ks. Tadeusz, którego zastępuję, w porcie nie ma polskich statków, a w dodatku i tak muszę spotkać się z prowincjałem w Kurytybie. A więc jedziemy. Wyjechaliśmy późno w nocy. Zabraliśmy jeszcze ks. Staszka. Podróż długa i męcząca. Aby nie poddać się ogarniającej senności, Andrzej zaczął opowiadać historię swego powołania.

Urodził się w biednej chłopskiej rodzinie na północno-wschodnim krańcu Polski. Matka zmarła wkrótce po porodzie, dlatego jego oraz starszego brata wychowywał samotny ojciec. Kilka lat później brat się ożenił i podjął pracę w jednym z PGR-ów. Andrzej został z ojcem. Lata powoli mijały. Do szkoły go za bardzo nie ciągnęło. Umiał czytać i pisać. Marzył, żeby tak jak brat, zostać traktorzystą. Gdy miał kilkanaście lat, nagle zmarł ojciec. Brat właśnie wyjechał i wszystkie sprawy związane z pogrzebem spadły na jego głowę. Zebrał wszystkie znalezione w domu pieniądze i poszedł do miasteczka zapłacić za trumnę i zamówić Mszę św. Proboszcz co prawda przyjął go dobrze, ale zażądał za nabożeństwo takiej sumy, że Andrzej mimo próśb o zniżkę musiał zostawić resztę pozostałych pieniędzy. Po wyjściu z plebanii postanowił, że więcej noga jego nie stanie w kościele.

Zamieszkał u brata, jednak nie czuł się tam dobrze. Byt świadkiem ciągłych kłótni, a gdy pewnego razu bratowa wyrzuciła go z domu, postanowił popełnić samobójstwo i w rozpaczy biegł do rzeki, żeby się utopić. Bóg chciał inaczej. Spotkał w tej trudnej chwili wdowę, która przygarnęła go pod swój dach i wychowywała razem ze swoim jedynym synem, w którym znalazł dobrego kompana. Minęło kilka miesięcy. Wierny swemu postanowieniu zaprzestał praktyk religijnych. Jego błogi spokój zakłóciły jednak rekolekcje głoszone w parafii przez ojców werbistów. Opiekunka gorąco namawiała do uczestniczenia w nich, jak można było odmówić tak dobrej osobie? Postanowił więc wychodzić każdego dnia z domu, ale zamiast do kościoła, iść do pobliskiej gospody. Opiekunka wyczuła jednak podstęp chłopców i siłą wprowadziła ich do kościoła. Mało tego podprowadziła do konfesjonału i kazała się spowiadać. Cóż było robić? Andrzej klęknął i z rezygnacją czekał na to, co się stanie. Na szczęście trafił tym razem na dobrego księdza jednego z ojców prowadzących rekolekcje. Poprosił on Andrzeja, by opowiedział o swoim życiu. W chłopcu coś się przełamało i ze łzami w oczach zaczął opowiadać… Chciał wreszcie komuś się zwierzyć i czuł, że u tego człowieka znajdzie zrozumienie. Ksiądz po wysłuchaniu spowiedzi zaproponował Andrzejowi wstąpienie do seminarium. Ponieważ trzeba było przedtem ukończyć szkołę, zaproponował, aby zamieszkał u jego rodziców w Ostrowcu Świętokrzyskim. Andrzej z wdzięcznością skorzystał z tej propozycji, a w domu ks. Stanisława znalazł swoich drugich rodziców. Skończył szkołę i wstąpił do seminarium. W czasie studiów, odpowiadając na apel jednego z biskupów brazylijskich, przerwał naukę i wyjechał do Brazylii, aby tam je kontynuować i otrzymać święcenia kapłańskie. Ks. Andrzej oraz ks. Staszek – w którym bez trudu rozpoznaję werbistę głoszącego pamiętne misje, kończą ze wzruszeniem opowiadanie, gdy zbliżamy się do celu naszej podróży.

Będąc w Murici rok później, nie zastałem ich. Dowiedziałem się, że Staszek jest ciężko chory, a Andrzej towarzyszy mu w ostatnich chwilach spłacając dług, jaki zaciągnął wobec swojego przyrodniego brata. Nie mogę ich odwiedzić, będąc na nowej znacznie oddalonej placówce. Trzymam różaniec, podarowany mi rok temu przez Staszka, i w modlitwie dziękuję za piękne świadectwo jego życia.

Dopisane po latach

Przez przypadek znalazłem w sieci ten powyższy napisany ponad 20 lat temu tekst. Co się w tym czasie wydarzyło?

Ks. Andrzej zabrał swojego brata do Polski, który po pewnym czasie zmarł i został pochowany na cmentarzu komunalnym w Ostrowcu Świętokrzyskim. Po śmierci brata Andrzej powrócił do Brazylii, gdzie ofiarnie pracował w diecezji Santos. Jednak ze względu na chorobę serca oraz prośby rodziny ostatecznie zdecydował się na powrót do Polski. Odwiedziłem go podczas jednego z moich urlopów w kraju. W końcu z Kielc do Ostrowca Świętokrzyskiego to zaledwie ok. 50 km. Akurat trafiłem na jakieś rodzinne spotkanie. Od razu zauważyłem, że Andrzej, choć cieleśnie na nim obecny to myślami był gdzieś indziej. Jako misjonarz byłem w stanie wyczuć, co się dzieje w sercu drugiego misjonarza, dlatego, kiedy w pewnym momencie zostaliśmy sami, spytałem: Andrzej co się dzieje? Odpowiedział, że w Polsce ma bardzo dobrze, ale czuje tęsknotę za pracą duszpasterską, że jeszcze coś by chciał zrobić dla Kościoła. Doskonale rozumiałem co czuje. Obiecałem po powrocie od Brazylii jakoś mu pomoc. Wiedziałem jednak, iż będzie trudno. Wierni chcą przecież młodego, zdrowego, przystojnego księdza, a Andrzej miał już swoje lata…

Urlop szybko się skończył i trzeba było wracać. Po powrocie czekało mnie wiele spraw, które musiałem nadrobić. Prośbę Andrzeja zostawiłem na później. Wkrótce on sam do mnie zadzwonił. Powiedział: Kazik nie uwierzysz, gdzie jestem. Dzwonię do ciebie z Portugalii. Po twoim wyjeździe długo myślałem, co robić dalej. W końcu stwierdziłem, że Pan Bóg dał mi kilka darów, których nie mogę zmarnować. Jednym z nich jest znajomość języka portugalskiego. Zacząłem więc w Internecie, szukać diecezji portugalskojęzycznych gdzie jest więcej parafii niż księży. Szybko taką znalazłem. Zadzwoniłem do jej biskupa. Powiedziałem o swoim życiu i chęci zrobienia jeszcze czegoś dla Pana Boga i Kościoła. Otrzymałem krótką odpowiedz: bracie przyjeżdżaj. Po rozmowie z biskupem zacząłem się zastanawiać. W Polsce mam rodzinę, dobre warunki… co robić dalej? Czy rzeczywiście Pan mnie starszego schorowanego kapłana jeszcze potrzebuje? Po 3 dniach biskup oddzwonił mówiąc, jak bardzo jestem oczekiwany i pytając się, czy mam już bilet, bo gdybym miał trudności z zakupem, to on prześle mi pieniądze. Nie zastanawiałem się już dłużej. Miałem znak, na który czekałem. Swoje opowiadanie Andrzej zakończył słowami, które bardzo mnie wzruszyły: wiesz Kaziu, zawsze kochałem Maryję, a teraz Ona na stare lata przyprowadziła mnie do siebie. Pracuję w diecezji Santarém w parafii oddalonej o ok. 30 km od sanktuarium w Fatimie.

Znowu upłynęło kilka lat. Moja siostra zorganizowała rodzinną pielgrzymkę. Głównym celem była Fatima, ale nie mogło zabraknąć też Santiago de Compostela. Oczywiście odwiedziliśmy też Andrzeja. Zresztą to od niego każdego dnia wyjeżdżaliśmy, zwiedzając piękne zakątki tego kraju. Łatwo było zauważyć, że Andrzej na nowej placówce czuł się realizowany. Miejscowi tez go kochali i cieszyli się z jego obecności. Pokazał nam piękne artykuły z prasy piszące o jego jubileuszu kapłaństwa i pracy wśród Portugalczyków.

Podczas spotkania w jego portugalskiej parafii przyznaje się, że przed laty napisałem artykuł o jego powołaniu, nie umieszczając jednak szczegółów, które by polskiemu czytelnikowi pozwoliły zidentyfikować jego osobę. Okazuje się, że wie o tym. Jego siostra przeczytała ten artykuł i bez trudu rozpoznała, o kogo chodzi. Andrzej prostuje pewne drobne szczegóły, które nie zapamiętałem dobrze i opowiada o jego wyjeździe z Polski. Mówi o tym, jak poruszony opowiadaniem biskupa brazylijskiego o potrzebach i prośbą o polskich księży decyduje się na wyjazd do Brazylii. W Kraju Krzyża Południa bowiem chce dokończyć swoje studia teologiczne i realizować powołanie. Pisze o tym do „swojego brata” i zawiadamia o przypuszczalnym terminie przypłynięcia statkiem. Kiedy jednak statek przypłynął do Paranagua PR nikt tam na niego nie czeka. Nie miał pieniędzy na dalszą podróż. Błąka się po okolicach portu, szukając jakiegoś schronienia. Przypadkowo napotkany dobry człowiek kupił mu bilet do Kurytyby, gdzie jak powiedział, jest dużo Polaków, którzy mu pomogą. W Kurytybie spotyka kolejnych dobrych ludzi i tak dociera na północ stanu Parana, gdzie pracuje „jego brat”. Ten zdziwiony jest przyjazdem Andrzeja. Sprawa się wyjaśnia, kiedy kilka dni potem przychodzi spóźniony list Andrzeja z informacją, że przyjeżdża do Brazylii i prośbą, by go odebrać w porcie.

I znowu minęło kilka lat. Pogorszył się stan jego zdrowia. Mimo że biskup zapewniał mu opiekę, Andrzej postanowił powrócić do Polski. Od niespełna roku jest w kraju. Często mamy kontakt. Jestem pewien, że jak to dotychczas robił, każdego dnia wcześnie rano wstaje i odmawia różaniec, aby przez wstawiennictwo Tej, której przez całe swoje życie starał się służyć, upraszać łaski dla tych, których spotkał na drodze swojego powołania.

Dopisane 29.07.2022

Jestem w szpitalu z powodu zakażenia szpitalnego, które załapałem podczas małej operacji stawu skokowego. Rozmawiam z Andrzejem przez aplikację what app. Andrzeja mówi, że wykryto mu złośliwego raka. Jego stan wydaje się ciężki. Wspominamy minione lata i ludzi, jakich Pan postawił na naszej misyjnej drodze: Tadek Adamczyk jeden z pierwszych misjonarzy z diecezji tarnowskiej, Władek filipin, pani Ewa, czyli dona Eva, której imię nosi dziś restauracja na wyspie Guaruja SP i wielu innych. Po długiej rozmowie na pożegnanie Andrzej mówi, że jest przygotowany na wszystko: wiesz Kaziu mam już 82 lata, starałem się dobrze służyć Panu, może nie zawsze mi się to udawało, ale jestem gotowy… Czuję wzruszenie, słuchając tego wyznania „starego” misjonarza. Trudno nam zakończyć, bo mamy świadomość, że może to być nasza ostatnia rozmowa.

Andrzej przechodzi operacje w Krakowie, a potem chemioterapie w Kielcach. Powoli powraca mu mowa i możemy porozmawiać. Na prośbę jego siostrzenicy telefonuję do księży franciszkanów pracujących w Kielcach i służących posługą w szpitalu. Z ich pomocą Andrzej znowu może odprawiać. W jego słowach odczuwam ogromną radość, kiedy mówi, że znowu może stanąć przy ołtarzu. O pobycie Andrzeja w szpitalu zawiadamiam też księdza Tomasza Rusieckiego, który wysyła do leżącego w szpitalu Andrzeja, diakonów seminarium kieleckiego.

Dopisane 17.03.2023

Andrzej trzyma się dzielnie i walczy z raczyskiem. Proszę o modlitwę w jego intencji.

Dopisane 02.10.2024

Od 8 września nie mam żadnych wiadomości od Andrzeja. Dawniej przysyłał mi od czasu do czasu jakieś wieści czy „pobożne refleksje” Niekiedy udało się porozmawiać przez internet.  Teraz milczy. Telefonuj więc ale nie odpowiada. Dzwonie od jego siostrzenicy, która opiekuje się Andrzejem i ta mnie informuje, że Andrzej żyje, ale jego stan zdrowia znacznie się pogorszył. Brewiarz stara się odmawiać, o odprawieniu Mszy nie ma już mowy. Próbuje z nim rozmawiać, Gosia pomaga, ale nie za bardzo nam to wychodzi.  Jest ciężko. Pozostaje modlitwa za Andrzeja i jego siostrzenice.

Dopisane 28,10, 2024

Gosia pisze, że jest coraz gorzej.

Dopisane 24.11.2024

Niedziela Chrystusa Króla. Otrzymuje wiadomość od Gosi „Wujek zmarł dziś, godzinę temu”.

Przybądźcie z nieba na głos naszych modlitw,  mieszkańcy chwały wszyscy święci Boży Z obłoków jasnych zejdźcie aniołowie, Z rzeszą zbawionych spieszcie na spotkanie.

Anielski orszak niech twą duszę przyjmie, Uniesie z ziemi ku wyżynom nieba, A pieśń zbawionych niech ją zaprowadzi, Aż przed oblicze Boga Najwyższego.

Niech cię przygarnie Chrystus uwielbiony, On wezwał ciebie do królestwa światła. Niech na spotkanie w progach Ojca domu Po ciebie wyjdzie litościwa Matka.

Anielski orszak niech twą duszę przyjmie, Uniesie z ziemi ku wyżynom nieba, A pieśń zbawionych niech ją zaprowadzi, Aż przed oblicze Boga Najwyższego.

Promienny Chryste, Boski Zbawicielu, jedyne światło, które nie zna zmierzchu, bądź dla tej duszy wiecznym odpocznieniem, pozwól oglądać chwały Twej majestat.

Dopisane 8 sierpnia 2025 roku: Jestem w Ostrowcu Świętokrzyskim. Wraz z Gosią siostrzenicą ks. Andrzeja modlimy się nad jego i ks. Stanisława grobie. W parafialnym kościele odprawiam też Mszę świętą, dziękując Panu za tych dwóch, dzielnych misjonarzy, którzy swoje serca oddali brazylijskiej ziemi. Za ich odwagę, za ich wiarę, za ich gotowość do niesienia Ewangelii tam, gdzie była najbardziej potrzebna. Ich życie było pięknym świadectwem ukochania Boga i Kościoła. I choć dobiegło końca, to pamięć o nich żyje w tych, których spotkali, którym pomagali i wśród których pracowali.

3 myśli w temacie “Dziś odszedł Andrzej – Historia jednego powołania”

  1. Serdeczne Bóg zapłać za ten artykuł i piękne wspomnienie i świadectwo życia Wujka Andrzeja, przesyłam Księdzu pozdrowienia i najlepsze życzenia

    1. Aniu to duża radość było mieć takiego przyjaciela jak Twój wujek. Przed chwila zatelefonował do mnie biskup z Santos dom Tarcisio prosząc o przekazanie kondolencji rodzinie

  2. Przeczytałem ten opis bardzo interesującego życiorysu misjonarzy obdarowanych szczerą miłością do Pana Boga i Maryi. To wzruszające co przeczytałem. Jak piękny opis zdarzeń może przybliżyć czytelnikowi oddaną z poświęceniem pracę kapłanów na misjach daleko od Ojczyzny.

    Niech Pan Bóg Błogosławi wszystkich misjonarzy i obdarzy ich siłą do dalszej pracy na rzecz społeczeństwa.

    Marian

    SP2GBL

Dodaj odpowiedź do Marian Anuluj pisanie odpowiedzi