Ksiądz Marian Kowalski-wspomnienie kieleckiego kapłana

W niedziele ksiądz Rafał poprosił, abym napisał kilka słów wspomnienia o księdzu Marianie Kowalskim. Było to na krótko przed moim wylotem z Polski. W tej chwili jestem już w samolocie i jak pokazuje pokładowy monitor, znajdujemy się w połowie drogi między Amsterdamem, a Sao Paulo. Korzystam wiec z czasu, by odpowiedzieć na prośbę i napisać o moim kontakcie z tym kieleckim kapłanem.

Straciłem rachubę, który to już raz pokonuje trasę między moimi rodzinnymi Kielcami a Brazylią, gdzie od 32 lat jestem misjonarzem. Wszystko zaczęło się od przypadkowego spotkania przed kielecką katedrą. Tak to już w życiu bywa ze często krótkie i wydaje się przypadkowe spotkania, mają wpływ na całe życie człowieka. Takim właśnie było moje spotkanie z księdzem Marianem Kowalskim. Miałem wtedy 8 lat. Zaledwie kilkanaście dni wcześniej przeprowadziliśmy się do Kielc i moja mama prowadziła mnie na pierwszą w nowym miejscu zamieszkania lekcje religii. Kiedy przechodziliśmy obok katedry, zaczepił mnie nieznajomy ksiądz i zapytał: chłopcze czy nie chciałbyś zostać ministrantem? Dziś trudno mi odpowiedzieć co mną kierowało ze natychmiast wyraziłem zainteresowanie. Byłem przecież małym, zagubionym w nowym dla mnie środowisku chłopcem. Ksiądz podczas dalszej rozmowy wskazał na budynek plebanii mówiąc ze jutro jest pierwsza zbiórka i będzie tam na mnie czekał. Następnego dnia już sam udałem się na miejsce zebrania. Ksiądz Marian nim zaprowadził mnie do salki, to na dziedzińcu plebanii zrobił mi zdjęcie. Jest to jedno z najstarszych moich zdjęć, jakie się zachowały.

Niewiele pamiętam z tej pierwszej zbiorki ministrantów. Uczestniczyło w niej chyba z dwudziestu chłopców w moim wieku. Zapamiętałem jednak dobrze ze bardzo mi się tam podobało i kiedy ksiądz Kowalski, nam kandydatom na ministrata powiedział, że on w naszym wieku zadecydował, że zostanie księdzem, to sobie postanowiłem, że skoro on taki fajny i sympatyczny ksiądz w moim wieku podjął taką poważną decyzję to, czemu ja nie mogę zrobić tego samego. Było to pierwszy raz kiedy pomyślałem, aby zostać kapłanem.

Do parafii katedralnej należeliśmy przez kolejne bodajże dwa lata. W tym czasie często służyłem do Mszy św., nie opuszczając żadnej prowadzonej przez księdza Mariana zbiórki. Nasz opiekun miał do nas dużo cierpliwości. Mogę powiedzieć, że był doskonałym wychowawca. Nie było wtedy jeszcze tzw. Mszy koncelebrowanych. Często bywało, że o tej samej godzinie Eucharystię odprawiało kilku księży, ale każdy przy innym tzw. bocznym ołtarzu. Szczególnie na początku moja posługa i odpowiedzi podczas łacińskiej jeszcze Mszy były bardzo nieudolne. Zdarzyło się nawet, że pewnego razu stłukłem ampułkę. Ze strachem oczekiwałem reakcji naszego opiekuna. Ksiądz Marian pocieszył mnie, mówiąc, że nic się złego nie stało, że pomagając może się zdarzyć ze coś nie wyjdzie tak jak byśmy chcieli. 

Spotkania ministranckie były bardzo ciekawe i nie tylko utwierdzały mnie w moim postanowieniu, ale również pomogły nawiązać koleżeńskie relacje z chłopcami w moim wieku i odnaleźć się w nowym środowisku.  Kiedy później przenieśliśmy się na osiedle Szydłówek, to kontynuowałem moją ministrancką, a następnie oazową drogę w parafii świętego Józefa. Płynęły kolejne lata, a ja nigdy nie zapomniałem tego spotkania z księdzem Marianem Kowalskim oraz świadectwa jego powołania, które zachęcało mnie cały czas do obrania drogi życia zakonnego i kapłańskiego.

W 1982 roku wstąpiłem do zakonu, siedem lat później otrzymałem święcenia kapłańskie, a na początku 1992 roku pojechałem, aby służyć Bogu w Kraju Krzyża Południa. Przez wszystkie te lata noszę w moim sercu wdzięczność dla księdza Mariana za świadectwo powołania, jakim się wtedy z nami podzielił oraz za opiekę nad ministrantami. Jest w tym dla mnie wzorem. Chciałem mu o tym powiedzieć, dlatego po latach podczas jednego z urlopów w Ojczyźnie wybrałem się do niego w odwiedziny. Niestety było już za późno. Kiedy zapukałem do drzwi plebani, poinformowano mnie, że jest ciężko chory i nie ma możliwości rozmowy. Kilka dni później przeczytałem wiadomość o jego śmierci. Nie dane mi było powiedzieć mu osobiście o tym jak ważne i jaki wpływ na moje życie miało spotkanie z nim przed laty. Podziękowałem mu za to modlitwą podczas Mszy św., jaką wraz z innymi kapłanami sprawowałem przy jego trumnie.

Dodaj komentarz