32 lata na Ziemi Krzyża Południa

W sobotę 16 marca mija 32 lata, jak stanąłem na brazylijskiej ziemi, by służąc naszym rodakom realizować charyzmat mojego zgromadzenia zakonnego. Z Polski a konkretnie z Gdyni wypłynąłem 18 lutego 1992 roku. Kilka dni wcześniej pojechałem do Poznania. Następnie w towarzystwie mojego brata Sławomira oraz ks. Andrzeja Sołopy i braci Jerzego Stawarza i Bernarda Fikusa udaliśmy się do Władysławowa. Tam na plebanii naszej parafii spędziłem ostatnią noc w Polsce. Następnego dnia o godz. 16 wszedłem na pokład statku Łódź II.

Tak oto opisałem w tym czasie mój rejs do Brazylii: z Gdyni wypłynęliśmy późno w nocy z 18 na 19 lutego. Ku mojemu zaskoczeniu wszystko odbyło się bez jakiejkolwiek kontroli. Gdyby więc odprowadzający mnie zostali nieco dłużej na pokładzie, mieliby szanse na darmowy rejs do Brazylii. Z walizki wyciągam ukryte ręczne radio na pasmo 2-metrowe. Nie mam jednak odwagi włączyć nadajnika. Nie posiadam bowiem licencji na pracę z pokładu statku. Wsłuchuje się jedynie w głosy znajomych krótkofalowców. Potem wpatrując się w znikające powoli światła Gdyni, myślą biegnę do bliskich mi osób i miejsc, które zostały w kraju.  Przede mną ciemność rozświetlana nikłym blaskiem jakiejś latarni. Ze mną Chrystus, któremu zawierzyłem i który mnie prowadzi w nieznany dla mnie świat. Dzień kończę modlitwą o światło Ducha Świętego na nowy etap mojej kapłańskiej posługi. Statek, na którym płynę to nowa, bo zaledwie 3-letnia jednostka o nazwie Łódź II wyposażona w nowoczesne urządzenia np. radary do bezkolizyjnego ruchu, systemy nawigacji satelitarnej, agregaty zdolne zasilić w energię 20 tysięczne miasto… 

Pierwszym portem, do którego zawinęliśmy, był Hamburg. Jest to jeden z największych portów w Europie, gdzie portowe kanały tworzą jakby ulice miasta. Pływają po nich małe statki pasażerskie, mające swój rozkład jazdy i swoje przystanki. Z grupą kilku marynarzy, korzystam z okazji i wychodzę ze statku na krótki spacer po mieście.

Następnym przystankiem jest Antwerpia. Wejście do portu prowadzi przez wąskie cieśniny. Z ciekawością przyglądam się pracy dwóch holowników, które prowadzą nasz kolos. Bardzo precyzyjna praca. Przypominają mi się słowa Jezusa: Łatwiej wielbłądowi przejść przez ucho igielne niż bogatemu wejść do królestwa Bożego…  Z powodu kłopotu z silnikiem w porcie stoimy prawie tydzień. Każdego dnia robię więc kilkugodzinne wycieczki, zwiedzając między innymi stare miasto z przepiękną gotycką katedrą, gdzie można podziwiać obrazy Rubensa. Nogi same uginają się do modlitwy. Jednego wieczoru kiedy wracam, nie zastaję statku na swoim miejscu. Po dłuższym poszukiwaniu decyduje się w końcu i proszę o pomoc napotkany patrol służby portowej. Ci ustalają, że mój statek został przestawiony w inne znacznie oddalone miejsce i motorówką podwożą mnie na właściwy terminal portowy.

Dowiaduje się, że drugi oficer posiada CB radio. Niestety nie za bardzo potrafi go obsługiwać. Radio zainstalował mu jego brat na kilkanaście minut przed rejsem. Szybko uczę go podstawowej obsługi i zasad nawiązywania łączności. Od tego momentu każdego dnia pojawiamy się w eterze, by nawiązywać łączności z Polską. Udało mi się nawet porozmawiać z pracującym w mojej rodzinnej parafii księdzem oraz moim bratem.

Następnie przez kanał La Manche i Zatokę Biskajską, która przywitała nas dużą falą i wiatrem o sile 8 w skali Beauforta, wypłynęliśmy na Atlantyk. Dość mocno buja i nie czuję się zbyt komfortowo. Udaje mi się odprawić Mszę świętą jednak na zjedzenie obiadu i kolacji nie mam już odwagi. W dniu moich imienin dopływamy do wysp Kanaryjskich. Na krótko zatrzymujemy się w Santa Cruz – Tenerife i Las Palmas. Wspaniała sceneria palm, kaktusów, egzotycznych kwiatów i dekoracji po karnawale, który zaledwie kilkanaście godzin temu się zakończył. Krótka modlitwa w przypadkowo spotkanym kościółku i powrót na statek.

Od wysp Kanaryjskich, mamy stałych towarzyszy. Pierwsze pojawiły się latające ryby. Długie na 20-50 cm mają płetwy-skrzydła pozwalające im wzbić się nad wodę. Długość takiego lotu może nawet wynosić do 100 metrów. Jednego dnia fala wyrzuca taką rybę na pokład i robię pamiątkowe zdjęcia. Co pewien czas zbliżają się od nas także delfiny. Swoimi akrobacjami urządzają swoiste przedstawienia. Jak tu nie kochać tych sympatycznych stworzeń? Pod koniec podroży, mijamy grupę wielorybów. Samych olbrzymów co prawda nie widać dobrze, za to fontanny wody i duże cienie wskazują, że to właśnie te ssaki.

Równik mijamy 10 marca. Temperatura wody w tym dniu wynosi ponoć 30 stopni. Otrzymuję pamiątkowy dyplom, gdzie pisze, iż król mórz Neptun, wzywa wszystkie morskie stwory, by mnie wspierały w następnych wyprawach.

Kilka dni później po prawej stronie burty na horyzoncie pokazują się góry wybrzeża Brazylii. Na takim właśnie tle odprawiam moją ostatnią na statku Ofiarę Eucharystyczną. Wspólnie z kilkoma członkami załogi modlimy się za tych, co na morzu, za zaginionych i za nasze rodziny.

Następnego dnia, czyli 16 marca wpływamy do Santos, gdzie zostaję przywitany przez prowincjała ks. Józefa Wojnara oraz ks. Tadeusza Adamczyka kapłana diecezji tarnowskiej od 30 lat pracującego w Brazylii. Nie od razu jednak mogę zejść na ląd. W przeciwieństwie do innych portów odprawa paszportowa trwa bardzo długo. Prowincjał uspokaja, mówiąc, że jedną z cnót, jaką musi się odznaczać misjonarz pracujący w Ameryce Południowej, jest cierpliwość. Wieczorem autobusem udajemy się do Domu prowincjalnego w Kurytybie. Mamy do pokonania ponad 400 km jednak z powodu ciemności nie jestem w stanie dojrzeć nic z otaczające nas krajobrazu.

Po kilkudniowym pobycie w domu prowincjalnym zostaję skierowany do oddalonej o 50 km od Kurytyby parafii w Balsa Nova…

Tyle z moich zapisków, jakie przez pierwsze lata pobytu w Brazylii prowadziłem na bieżąco. Podczas miesięcznego rejsu zwiedziłem statek od maszynowni aż po salę dowodzenia. Poznałem też nieco pracę i życie marynarza. Zdobyte wtedy doświadczenie przydaje się kiedy rok później zostaje kapelanem polskich marynarzy w Santos i Paranagua.

PS. Pierwsze zdjęcie to ostatnia noc w Polsce na plebanii we Władysławowie (w białej koszuli mój brat). Kolejne są zrobione podczas pożegnania na statku oraz z rejsu do Brazylii.

1 myśl w temacie “32 lata na Ziemi Krzyża Południa”

Dodaj odpowiedź do Deawuide Anuluj pisanie odpowiedzi