Poznaliśmy się w seminarium. Był wprawdzie kilka lat młodszy, jednak fakt, że pochodziliśmy z tego samego regionu Polski, stał się naturalnym zalążkiem naszej przyjaźni. Droga jego powołana nie była jednak prosta. Nie został dopuszczony do złożenia ślubów wieczystych ani do przyjęcia święceń diakonatu. Przełożeni pozwolili mu jednak ukończyć studia seminaryjne i obronić pracę magisterską.
Po zakończeniu nauki wyjechał do stolicy jednego z europejskich krajów, by — jak wielu młodych Polaków w tamtym czasie — spróbować ułożyć sobie życie na nowo. Nawiązał kontakt z pobliską parafią prowadzoną przez nasze zgromadzenie i zaangażował się w jej działalność. Było mu tym łatwiej, że pracowali tam, jego byli współbracia.
Mijały lata. Radził sobie dobrze, zbudował stabilne życie, lecz w głębi serca wciąż słyszał cichy, nieustanny głos — wołanie, które nie dawało mu spokoju. Głos powołania.
Zainspirowany rozmowami z dawnymi współbraćmi, postanowił spróbować raz jeszcze. Zwrócił się z prośbą o ponowne przyjęcie do zakonu, a jego prośba została rozpatrzona pozytywnie. Rozpoczął trzyletni okres próbny — czas refleksji i ponownego oswajania się z rytmem życia zakonnego oraz jego wymaganiami.
Przyjął święcenia, w roku, w którym jego koledzy z seminarium świętowali srebrny jubileusz kapłaństwa. Miałem zaszczyt wygłosić kazanie na jego prymicjach. Był to jeden z najbardziej poruszających momentów mojego kapłańskiego życia — mówić do człowieka, który przeszedł tak długą i trudną drogę, a mimo wszystko, wsłuchany w głos Chrystusa „Pójdź za Mną”, nie poddał się i wytrwał. Po święceniach został skierowany do pracy w kraju, w którym przed laty próbował się odnaleźć.
W sobotę spotkaliśmy się w Wąchocku, w cieniu majestatycznej kolegiaty ojców cystersów, wzniesionej na początku XIII wieku. W kaplicy konwentu wspólnie odprawiliśmy Eucharystię. Spacerowaliśmy po klasztornych korytarzach, wypiliśmy kawę w pobliskiej kawiarence i długo rozmawiali. W jego słowach wyczułem głęboką radość — radość człowieka, który od ponad ośmiu lat sprawuje Eucharystię i niesie Chrystusa swoim rodakom. Radość z tego, że jest tam, gdzie zawsze miał być.
