Korzystając z niedzielnej przerwy w obradach kapituły generalnej naszego Zgromadzenia, wraz z bratem Henrykiem Kotulskim, udaliśmy się z pielgrzymką do Lichenia. Znajduje się tam Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej Królowej Polski. Choć znałem to miejsce z wcześniejszych odwiedzin, jak zawsze widok świątyni wywarł na mnie ogromne wrażenie. To największy kościół w Polsce, lecz jego rozmiar nie przytłacza, lecz przeciwnie, zdaje się zapraszać do środka, by na chwilę wyciszyć myśli i pozwolić przemówić sercu.
Wnętrze bazyliki to wspaniała symfonia światła, złota i ciszy. Modlitwa przy Cudownym Obrazie Matki Bożej Licheńskiej staje się dla przybywających wiernych momentem głębokiego wzruszenia. Niezależnie od tego, z czym się tu przyjeżdża — bólem, wdzięcznością czy pytaniami — to miejsce przyjmuje wszystko i przemienia w pokój. Patrząc na wiernych zanurzonych w modlitwie, czuję się piękno naszego Kościoła, którego jesteśmy częścią, oraz braterstwo z innymi pielgrzymami. Sama obecność w tym świętym miejscu wystarcza, by serce odetchnęło.
Korzenie Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej Królowej Polski w Licheniu sięgają początków XIX wieku i są nierozerwalnie związane z postacią Tomasza Kłossowskiego — żołnierza napoleońskiego, który w 1813 roku, ciężko ranny pod Lipskiem, doznał objawienia Matki Bożej. Ukazała mu się w amarantowym płaszczu z Orłem Białym na piersi i poleciła odnaleźć Jej wizerunek oraz szerzyć Jego kult. Po latach poszukiwań Kłossowski odnalazł obraz w przydrożnej kapliczce we wsi Lgota. Zabrał go do domu, a później umieścił w lesie grąblińskim. Tam, w 1850 roku, Matka Boża miała objawić się pasterzowi Mikołajowi Sikatce, wzywając ludzi do pokuty i modlitwy. Choć początkowo nie wierzono jego relacji, wszystko zmieniło się, gdy wybuchła epidemia cholery — wierni zaczęli tłumnie gromadzić się przy cudownym obrazie, prosząc o ocalenie.
W 1852 roku wizerunek przeniesiono do drewnianego kościoła w Licheniu — moment ten uznaje się za początek sanktuarium. Od 1949 roku opiekę nad tym miejscem sprawuje Zgromadzenie Księży Marianów. Obraz Matki Bożej Licheńskiej został uroczyście koronowany w 1967 roku przez kardynała Stefana Wyszyńskiego, z upoważnienia papieża Pawła VI, w obecności około 100 tysięcy wiernych. W latach 1994–2004 powstała monumentalna bazylika — największy kościół w Polsce. W 2005 roku nadano jej tytuł bazyliki mniejszej, a cudowny obraz został uroczyście do niej przeniesiony.
Wędrując po terenie sanktuarium, nie sposób ominąć Golgoty — monumentalnego, kamiennego wzgórza, które niczym żywa rzeźba opowiada historię cierpienia, pokuty i nadziei. Powstała ona w latach 1976–1985 z inicjatywy ks. Eugeniusza Makulskiego jako dzieło ekspiacji — odpowiedź na profanację krzyża przez niemiecką wychowawczynię w czasie II wojny światowej. Golgota ma formę 25-metrowej sztucznej góry, zbudowanej z głazów narzutowych i szkła hutniczego. W jej wnętrzu i na zboczach wiją się kręte ścieżki prowadzące przez kaplice, groty i stacje Męki Pańskiej. Każdy krok jest zaproszeniem do zatrzymania się, do zadumy — nie tylko nad cierpieniem Chrystusa, ale i nad własnym życiem.
Na szczycie góruje krzyż, obok którego stoją figury Matki Bożej i św. Jana. Widok stamtąd zapiera dech — nie tylko ze względu na panoramę bazyliki, ale przede wszystkim dzięki duchowej głębi tego miejsca. To nie jest zwykła kalwaria, lecz modlitwa wyrzeźbiona w kamieniu — świadectwo wiary, która przetrwała czasy próby. Dla wielu pielgrzymów Golgota staje się osobistą drogą krzyżową — przestrzenią, gdzie można zostawić swój ciężar i zejść z niej lżejszym, z sercem pełnym pokoju.
Wśród wielu miejsc w Licheniu, które poruszają serce, szczególne wrażenie zawsze robi na mnie także Kaplica Krzyża Świętego. To właśnie tam znajduje się krucyfiks noszący ślady kul — nieme świadectwo dramatycznych wydarzeń II wojny światowej. Latem 1944 roku, gdy hitlerowcy przekształcili licheńskie zabudowania w ośrodek szkoleniowy dla młodzieży Hitlerjugend, jedna z wychowawczyń, Niemka o nazwisku Berta Bauer, postanowiła zadrwić z wiary. Zgromadziła swoich podopiecznych przed kaplicą cmentarną i oddała kilka strzałów do wiszącego nad wejściem krucyfiksu. Wypowiedziała przy tym słowa: „Gdyby Bóg istniał, powinien natychmiast mnie ukarać.” Kilka godzin później, gdy jechała wozem do Konina, została śmiertelnie trafiona podczas ostrzału z niemieckiego samolotu, którego pilot pomyłkowo wziął ją za polską kobietę wracającą z pola. Śmiertelne rany, które odniosła, miały odpowiadać miejscom, w które wcześniej strzelała do krucyfiksu.
Dziś ten sam krzyż, z widocznymi śladami po kulach, znajduje się w ołtarzu Kaplicy Krzyża Świętego. Wierni klękają przed nim w ciszy — nie tylko z szacunku, ale i z poczucia, że to miejsce niesie w sobie głębokie przesłanie: Krzyż trwa, choć świat się zmienia.



