Szlakiem Inków i polskich misjonarzy

Od dłuższego już czasu myślałem o wybraniu się do Peru oraz odwiedzeniu moich przyjaciół misjonarzy pracujących w Boliwii.

Jednak trudno mi było zrealizować te plany. Co prawda, teoretycznie mam możliwość corocznego urlopu, który można by wykorzystać na taką wyprawe, ale jak tu pozostawic parafię bez księdza? A o znalezieniu zastępstwa w Brazylii nie ma nawet co myslec. Niespodziewanie otworzyła się jednak pewna możliwość. Na poczatku 2005 roku zmieniłem placówkę przenosząc się do Mallet. W ten oto sposób moim najbliższym sąsiadem został ksiądz, ktory zgodzil się mnie zastąpić na parafii.
Dzięki radiostacji krotkofalowej od wielu lat utrzymywałem łączności z polskimi misjonarzami. Pracując jeszcze w kraju często rozmawiałem z Kazikiem CP1XB polskim redemptorystą, o którym kilka lat temu powstal film „El Misionero”. Natomiast po przyjeżdzie do Brazylii, także dzięki radiostacji poznałem kolejnych misjonarzy pracujących w Ameryce Południowej: franciszkanina o.Zdzislawa CP4XH, redemptorystę o.Piotra SP8VX/CP1 oraz werbistę br. Ireneusza ZP5TES (obecnie SQ5TES). Kilka razy rozmawiałem też z innymi księżmi oraz siostrami zakonnymi, ci jednak mimo, że posiadają stosowne zezwolenia nie pokazują się zbyt często na pasmach amatorskich. Podczas naszych radiowych spotkań zrodziła się myśl by zobaczyć się osobiście. Na takich planach upływały kolejne lata. Dopiero kiedy na poczatku 2006r odwiedził mnie Piotr zmobilizowałem się do konkretnych działań. Wszystko już miałem zaplanowane, kiedy otrzymałem wiadomosc od Kazika SP2FAX o przyjeżdzie polskiej ekipy na WRTC. Zawody te organizowane co 4 lata, uważane są za olimpiadę krótkofalowców. W 2006 roku miały odbyć się w Brazylii. Kazik pisal, ze chętnie po zawodach polska reprezentacja oraz Ryszard K1CC wraz z małżonka odwiedzili by mnie w Mallet. Prosił też o pomoc w zorganizowaniu wypadu na wodospady Foz do Iguacu. Przyjazd tej grupy postawił pod znakiem zapytania moje wczesniejsze plany. Dodatkowo, ja także otrzymałem propozycję uczestniczenia w tych zawodach reprezentując Brazylię w ekipie miedzynarodowej. Gdy jednak na kilkanaście dni przed przyjazdem gości, ponownie przeanalizowalem daty, stwierdziłem, że chyba uda się to wszystko jakoś pogodzic. Jeden z polskich krótkofalowców Przemek SP7VC, wyraził też chęć dołączenia się do mojej wycieczki. Gdy skończyły się zawody, a gośce wyjechali z Brazylii, wyruszyłem z Przemkiem SP7VC w kierunku São Paulo. Był właśnie świt, ze wspaniałą scenerią wschodu słońca. Przemek cały czas pstrykał zdjęcia, próbując utrwalić te poranne widoki. Po przejechaniu ponad 400km malowniczą trasą Kurytyba – São Paulo, zatrzymaliśmy się w Suãro u ks. Andrzeja Marszalka. Ks.Andrzej pochodzi z Ostrowca Świętokrzyskiego i od prawie 40 lat pracuje w Brazylii. Poznaliśmy się przed laty, kiedy pracowałem jako kapelan polskich marynarzy w Santos. Po krotkim odpoczynku u ks. Andrzeja wyruszyliśmy do celu pierwszego etapu naszej wędrówki czyli do Guaruja. W tej malowniczej miejscowości spędziliśmy 2 dni, podczas których Przemek miał możliwość poznać uroki brazylijskiego wybrzeża. Nastepnie moi znajomi zawieżli nas na lotnisko w São Paulo, skąd wylecieliśmy do Boliwii. Trzeba tu zaznaczyć, że przez cały czas naszej wędrówki, żyliśmy w pewnym napięciu, gdyż w tym czasie zbankrutowały brazylijskie linie VARIG oraz zaczęły nas dochodzić informacje o podobnej sytuacji boliwijskich linii LAB, na które mieliśmy wykupione bilety. Niepewność spotęgował fakt ponad 2 godzinnego oczekiwania na start samolotu. Jednak w koncu wzbiliśmy się w powietrze i po 3 godzinach lotu dolecieliśmy do Santa Cruz, a z tamtąd po przesiadce kontynuowaliśmy lot do La Paz. W La Paz, na lotnisku czekał na nas ksiądz Marian redemptorysta, u którego mieliśmy bazę w czasie naszego całego pobytu w Boliwii i Peru. Ks. Marian jest kapelanem wojskowym. Oprócz tego obsługuje kosciół rektoralny przy klasztorze sióstr zakonnych. Mieszka wraz z swoim starszym współbratem zakonnym, szwajcarem, ks. Rafael CP1QP. Ks. Rafael jest juz na emeryturze i podczas naszego pobytu dużo opowiadał o swojej pracy, a szczególnie o rozgłośniach radiowych, jakie założył na placówkach, w których pracował. Z pewnym żałem wspominał też anteny do swojej radiostacji amatorskiej, które kiedyś posiadał. Obecnie ma jedynie nisko, powieszony dipol na pasmo 40 m. W La Paz wyrażnie odczuwamy wysokość na jakiej zbudowane jest miasto. Jesteśmy ponad 4000 m npm. Na takiej wysokości oddycha się duzo ciężej, a w nocy mamy bóle głowy i trudności ze spaniem. Następnego dnia wcześnie rano ks. Marian zawozi nas w miejsce gdzie możemy złapać autobus, by pojechać nad święte jezioro Inków Titicaca. Podróż trwa kilka godzin. Jest to nasze pierwsze zetknięcie z folklorem Boliwii. Mimo, ze znam jedynie portugalski a przecież używany jest tu hiszpański, to z radością zauważam, że łatwo udaje mi się porozumieć z Boliwijczykami. Podobnie w Peru właściwie nie mam żadnej bariery językowej. Znacznie ułatwia to nasz pobyt w tych krajach.
Autobus dowozi nas do Copacabana. W tym małym miasteczku mieści się narodowe sanktuarium Boliwijczyków. Coś w rodzaju naszej Jasnej Góry. Kilkanaście lat temu pracował tam polski franciszkanin o. Zdzisław CP4XB Zwiedzanie sanktuarium pozostawiamy na póżniej. Idziemy do hotelu gdzie w zdumienie wprawiają nas bardzo niskie ceny. Wykupujemy też kilkugodzinną wycieczkę stateczkiem na Wyspę Słońca. Jesteśmy urzeczeni pierwszym spotkaniem z pozostalosciami po cywilizacji Inków oraz innych jeszcze starszych kultur jak np. Tiahuanacota. Jezioro Titicaca uważane jest za najwyżej położone jezioro po którym odbywa się nawigacja. Położone jest na wysokości 3810m. n.p.m. ma dlugość 230km i szerokość ok. 97 km. Wieczorem podczas spaceru i podziwiania miejscowych wyrobow artystycznych umieszczonych na straganach spotykamy nasze rodaczki: siostrę zakonną oraz studentkę medycyny, która przyjechała do Boliwii na praktykę. Bardzo nas ucieszyło takie niespodziewane spotkanie. Wspólnie zwiedzamy sanktuarium. Jest juz ciemno kiedy zmęczeni wracamy do hotelu. Nastepnego dnia wcześnie rano pierwszym autobusem jedziemy do La Paz. Kiedy docieramy do mieszkania ks. Mariana czeka juz na nas smaczny obiad. Dzielimy się wrażeniami z gospodarzem, który po krótkim odpoczynku zawozi nas na lotnisko. Po prawie godzinnym locie docieramy do Rurrenabaque, gdzie proboszczem jest mój przyjaciel, redemptorysta o. Piotr SP8XV/CP4 Piotr czeka na nas już na lotnisku i zawozi na plebanie. Szybki prysznic, zmiana ubrania ( w La Paz było plus 2 stopnie tu jest plus 30 ) i idziemy odprawić mszę św. Po liturgii Piotr oprowadza nas po miasteczku. Piotr znany jest dość dobrze w środowisku polskich użytkownikow CB radia. Ma 6 el antenę na pasmo 11 metrowe, oraz 3 el na 20, 15 i 10m. Posiada także dipole na 80 i 40m i antenę szerokopasmową, którą używa do laczności w sieci misyjnej. Radio jest instrumentem jego codziennej pracy. To dzięki łączności radiowej może komunikować się z biskupem, swoimi przełożonymi zakonnymi czy też poszczególnymi placówkami, do ktorych dociera z Rurrenabaque. Każdego dnia utrzymuje też lączność ze statkiem należącym do jego parafii. Statek został zbudowany dzięki pomocy finansowej Kościoła w Polsce i służy do odwiedzania placowek oddalonych nawet ponad 200km od centrum parafii. Podczas pobytu u Piotra nawiązujemy sporo łączności z Polską oraz stacjami z USA. Zwiedzamy też okolice, podziwiając połączenie gór i boliwijskiej selwy. Podczas pobytu w Rurrenabaque gościnny gospodarz zawozi nas także do kolejnego polskiego misjonarza, franciszkanina o. Zdzislawa CP4XB. Podczas podróży towarzyszy mi emocja pierwszego spotkania z kolegą którego nigdy nie widziałem, a z którym od ponad 13 lat mam regularne lączności. Na przebycie 200km potrzebujemy ok 6 godzin. Po drodze mijamy miejsce, gdzie w 1998 roku zastrzeleni zostali ksiądz i siostra zakonna. Jadący z nimi kleryk przeżył udając zabitego. Drogę do obozowiska, w którym mieszka o. Zdzislaw wskazuje jedyny zauważony przez nas podczas tej podróży znak drogowy. Ku naszej dużej radości widnieje na nim znak wywoławczy Zdzislawa, ktory od wielu lat pracuje we franciszkańskim projekcie O.S.C.A.R. Fundacja ta ma za zadanie budowę dróg i mostów, krzewienie postępu oraz wszelka inna pomoc mieszkańcom boliwijskiej selwy. Obozowisko naszego kolegi zbudowane jest w gęstym lesie. Co kilka lat miejsce to jest zmieniane. Zdzislaw oprowadzajac nas po „swoim królestwie” pokazuje szkolę, internat, leśny szpital gdzie nawet produkowane są lekarstwa z ziół, kuchnie przygotowującą posilki dla ponad 200 osób, poletko doświadczalne na którym zasiał wiele przywiezionych z polski nasion…… dużo opowiada też o zwierzętach jakie tu spotyka i którymi się opiekuje. Jednak największe nasze zdumienie wzbudza sala z 20 komputerami podłączonymi przez satelitę do internetu. Nawet tu, w środku boliwijskiej selwy dzieci uczą się informatyki !!!! Obserwując pracę Piotra i Zdzislawa, nasuwa mi się refleksja, że Kościół Katolicki na przestrzeni wieków zawsze był i jest znakiem postępu, nowoczesności i troski o człowieka. Tak było dawniej i tak też jest dzisiaj poprzez działanie wielkich instytucji oraz poszczególnych ludzi, o których działalności nie pisze się niestety na pierwszych stronach gazet. Zostajemy na noc w obozowisku. Oczywiście tu także zainstalowanych jest kilka radiostacji. Zapewniają one łączność między obozowiskami oraz ze światem zewnętrznym. Przy domku, w którym mieszka Zdzislaw postawiony jest 15 m maszt z 4 el. antena kierunkowa A4S. Jednak nie jest tak łatwo go odnaleść w tej tropikalnej gęstwinie. Korzystając z goscinności gospodarza, nawiązujemy sporo łączności z krajem. Odbiór polskich stacji jest wspaniały, a każda łączność z Ojczyzną daje dużo radości. Następnego dnia rano jest otwarcie propagacyjne na Japonię i Pacyfik. Propagacja calkiem inna niż ta, do ktorej jestem przyzwyczajony na poludniu Brazylii. Niestety czas biegnie bardzo szybko, a na nas czekają kolejne atrakcje. Opuszczamy więc obozowisko o. Zdzislawa i jednym z wybudowanych przez niego mostów wracamy do Rurrenabaque. W drodze powrotnej o. Piotr pokazuje nam tereny swojej parafii. Zajeżdzamy też w goscinę do sióstr zakonnych. Tematów na rozmowę nie brakuje. Siostry pochodzą z Brazylii i nawet mamy wspólnych znajomych. Po powrocie do Rurrenabaque dalszy czas pobytu u Piotra, upłynął nam na przyglądaniu się jego pracy duszpasterskiej, zwiedzaniu okolicy oraz nawiazywaniu łączności. Robimy małe safari oraz odwiedzamy miejscowe biskupstwo, Ks. biskup opowiada nam o problemach pracy w tym regionie. Żywo interesuje się także sytuacją w Polsce oraz Brazylii. Próbujemy wydostać się samolotem do La Paz. Nie jest to jednak takie łatwe. Z powodu tropikalnych deszczów miejscowe lotnisko tak rozmokło, że wszystkie loty zostały wstrzymane. Długa kolejka czekających upewnia nas w przekonaniu, że będzie ciężko. Mamy możliwość powrotu jeepem. Droga jednak jest bardzo niebezpieczna i trwa kilkanaście godzin. Zdarza sie tam wiele wypadków, a ze wzgledu na duże przepaście i obfitą tropikalną roślinność nie ma nawet mozliwości dotarcia do ofiar. Na szczęście, Piotr załatwia nam miejsce w samolocie wojskowym, któremu udaje się wylądować. Mamy zaledwie kilka minut na spakowanie naszych rzeczy i pędzimy na lotnisko. Po chwili oczekiwania samolot szczęśliwie startuje, a po godzinie lotu ponownie lądujemy w La Paz. Kolejnym etapem naszej podróży jest Machu Picchu. Aby tam dojechać, musimy dostac sie wpierw do Cusco, historycznej stolicy Inkow w Peru. Zajmuje nam to 13 godzin jazdy autobusem. Po drodze przez szyby obserwujemy stepowy krajobraz. Droga prowadzi przez płaskowyż na wysokosci ok. 4000m. n.p.m. Olbrzymie pustkowie gdzie niewiele rośnie. Od czasu do czasu daje sie zauważyć jakieś domostwo. Bloki użyte do konstrukcji budynków zrobione są z gliny wymieszanej ze słomą. Szarość mijanych okolic spotegowana jest okresem zimowym oraz brakiem opadów deszczu. Na ulicach niewielu miejscowości przez które przejeżdzamy widać ludzi w tradycyjnych strojach. Tak Boliwii tak i w Peru zadziwiają mnie kapelusze używane przez tutejsze kobiety. Stanowią one nierozłączną część stroju. Dowiaduję się póżniej, że pewne ozdoby tam umieszczone oznaczają stan cywilny oraz zamożność rodu z jakiego dana osoba pochodzi. Dziś Cusco jest jednym z głównych miast turystycznych Peru. Jesteśmy zachwyceni atmosferą tego miasta. Stare miasto zwłaszcza nocą robi niesamowite wrażenie. Wiele wspaniałych kościołów, wąskie uliczki oraz niezliczona ilość kawiarenek i sklepów z pamiątkami gdzie mozna wytargować dobrą cenę sprawia, że miasto to jest bardzo atrakcyjne dla turysty. Około godziny jazdy autobusem od Cuzco znajduje się dolina rzeki Urubamby. Wzdłuż jej brzegów położone są takie miasta jak Pisca, Urubama czy Ollantytabo. Następnego dnia po przybyciu do Cuzco robimy wycieczkę do tej „świętej doliny inków”. Autobus początkowo wspina się na wysokość około 4200m. m.p.m a następnie zjeżdza na piękny płaskowyż. Od czasu do czasu obserwujemy odległe ośnieżone szczyty gór. Podczas wycieczki przewodnik wyjaśnia szczegółowo symbolike używaną przez inkow, oraz mowi o ich zywczajach i tradycjach. Między pasażerami autobusu nawiązuje się bardzo przyjazna atmosfera, a kiedy pytany, mówię, że jestem księdzem doświadczam bardzo dużo sympatii. Zwiedzamy twierdzę Ollantaytambo oraz kolonialną osadę Chinchero. Wieczorem kiedy nieco zmeczeni docieramy do hotelu, częstują nas tradycyjną herbatą z koki. W Peru jest to w codziennym zwyczaju i nawet podczas jazdy autobusem kierowca serwuje nam taką herbatkę. Kolejnego dnia podziwiając piekny krajobraz jedziemy do Machu Picchu. Na miejsce docieramy około poludnia. Ruiny miasta znajdują się na wysokości 2560m n.p.m. Aby tam dotrzec nalezy wpierw dojechac z Cusco do Aguas Calientes ( ok 150km ) a następnie małym busem ( ok 30 minut jazdy ) do samych ruin. W 1911 roku to zagubione miasto Inków zostalo odkryte przez amerykanina o nazwisku Hiram Bringman Początkowo zwiedzamy w grupie oprowadzanej przez przewodnika. Jednak jako, że zdecydowaliśmy się na nieco dłuższy pobyt i nocleg w Aguas Calientes więc kiedy grupa musi już wracać indywidualnie kontynujemy zwiedzanie. Jest czas na spokojne obejrzenie wszystkich zabytków, zadume, oraz pamiątkowe zdjecia. Przemek gubi się gdzieś w labiryncie ruin. Początkowo probuję go szukać kiedy jednak nie udaje się go odnaleść jestem spokojny gdyż wiem, że i tak znajdziemy się przy wyjściu. Próbuje wejść na górujący nad ruinami szczyt. Prowadzi tam bardzo wąska ścieżka. Niestety pracownicy parku nie pozwalają kontynuować wędrówki. Limit wejść na ten szlak jest już wyczerpany. Wielka szkoda bo zapowiadały się niesamowite wrażenia. Wracam wiec do „zaginionego miasta” i raz jeszcze wszystko dokładnie uwieczniam moim aparatem. Niewatpliwie podczas trwania wycieczki wielkim naszym marzeniem była praca na radiostacji z tak orginalnego miejsca jak Machu Picchu. Podczas pobytu u Piotra oraz Zdzislawa korzystaliśmy z ich sprzetu. Piotr na plebanii ma dwa radia kenwood TS 480 w wersji 200w oraz Yaesu FT 840 który używany jest do zapewnienia łączności w sieci misyjnej. Zdzisław w swojej chatce ma FT 840, ale na terenie obozowiska jest jeszcze „domek radiowy” w ktorym jest sprzet do zapewnienia kontaktu misyjnego. Natomiast po przyjezdzie do Peru napotkaliśmy pewne trudności. W Cuzco nie udało nam się zlokalizować zadnego krotkofalowca. Nie było też możliwości na rozwieszenie anten w naszym malym hoteliku. Dodatkowym utrudnieniem była wielość atrakcji związanych ze zwiedzaniem tych ciekawych miejsc oraz zmęczenie spowodowane przebywaniem na dużej wysokości. Kiedy jednak wchodząc do historycznego Machu Picchu Przemek wypatrzył antenę oraz radio w budynku administracji, pojawiła się szansa na zrealizowanie naszych planów. Podczas rozmowy z pracownikiem biura uzyskaliśmy wstępną zgodę. Nawet nie trzeba bylo pokazywac zezwolen radiowych. Pracę na radiostacji zostawiliśmy na pózniej. Byla to dobra decyzja poniewaz i tak o tej porze dnia nie bylo propagacji na Europe, a nam najbardziej zalezalo przeciez na lacznosciach z Polska Kiedy wiec po zwiedzeniu wszystkiego chyba co mozna bylo zobaczyc w „zaginionym miescie” znalezlismy sie w budynku biura, mielismy juz zapewniona przychylnosc pracownikow. Otrzymalismy do dyspozycji nieco biurka ze stojacym na nim TS 430. Przylaczona byla do niego malo skuteczna antena wielopasmowa. Szybko przelaczylismy radio na pasmo amatorskie i w eter poplynelo wywolanie ogolne w jezyku polskim. Zaczeli zglaszac sie pierwsi korespondenci. Przygladajacy sie nam pracownicy byli niezwykle zdumieni, ze na tym radiu ktore oni uzywaja do lacznosci na odleglosc zaledwie kilkudziesieciu kilometrow mozna rozmawiac z innym kontynentem. Tempo lacznosci nie bylo jednak zbyt duze. Propagacja nie pomaga. Dobrze slychac bylo tylko tych ktorzy maja dobre anteny oraz odpowiednia dla takich lacznosci moc. Lacznie kazdy z nas nawiazal kilkadziesiat lacznosci glownie z Polska ale byly tez polaczenia z innymi krajami Europy. Jako jedni z ostatnich zegnajac sie z sympatycznymi pracownikami opuszczamy Machu Picchu. Na pytanie czy przed nami nadawali z tad juz jacys inni krotkofalowcy, otrzymuje odpowiedz odmowna. Byc moze wiec ci ktorzy podawali jako QTH Machu Picchu mieli zainstalowane stacje poza „zaginionym miastem inkow” Na nocleg wracamy do Aguas Calientes. Przemek snuje plany uruchomienia z tamtad swojej radiostacji. Ma z soba przywiezione z Polski druty, wiec chcialby je rozwiesic i sprobowac lacznosci w pasmie 80m. Niestety po dotarciu na miejsce i przyjrzeniu sie na spokojnie polozeniu miasta oraz jego zabudowie dochodzimy do wniosku ze nie ma na to nawet najmniejszych szans. Pozostaje wiec tylko uczcic dobra kolacja osiagniecie najwazniejszego celu naszej podrozy. Nastepnego dnia powracamy do Cuzco. Podczas drogi powrotnej mysle o bardzo dobrej organizacji miejscowych biur turystycznych. Po kilkugodzinnym odpoczynku probujemy dostac sie do La Paz w Boliwii. Jako ze podroz zajmie nam kilkanascie godzin wykupilismy billet na dosc wygodny autobus. Teoretycznie nie powinno byc problemow. Jestesmy jednak w Ameryce Poludniowej gdzie niespodzianki czekaja na kazdym kroku. Tak tez sie dzieje i tym razem. Po kilku godzinach jazdy wszyscy pasazerowie musza przesiasc sie do innego autobusu. Ten z kolei delikatnie mowiac w zaden sposob nie wzbudza naszego zaufania. Jest to typowy autobus uzywany jako srodek transportu w tym regionie swiata. Najwazniejsza i chyba jedyna jego zaleta jest, ze jedzie. A wiec bagaze na dach i w droge. Gdy dojezdzamy do granicy miedzy Peru i Boliwia kierowca kaze wszystkim wysiac. Pieszo przekraczamy granice, gdzie po drugiej stronie czeka podobny o ile jeszcze nie gorszy srodek lokomocji. Dlugo by pisac o podrozy takim autobusem widmo. Jedyna rzecza jaka w nim dobrze funkcjonawala byl na pewno klakson, Kierowca co chwila uruchamial go pociagajac za odpowiedni lancuszek. Przez pewien czas zastanawiam sie czemu robi to tak czesto, jednak nie znajdujac jakiejs racjonalnej odpowiedzi zostawiam te kwestie nie rozstrzygnieta. Nawet przejezdzajac przez blokade jaka policja zrobila na drodze zatrabil ile sie dalo, zmniejszyl nieco predkosc krzyczac przez okno ze wiezie turystow i dumny ze swej funkcji szybko dodal gazu. W koncu po wielu godzinach udaje nam sie bez wypadkowo dotrzec do La Paz co na pewno jest jakims dowodem na istnienie Opatrznosci Bozej. Zmeczeni taka szalona jazda pragniemy jak najszybciej dotrzec do mieszkania goscinnego ks. Mariana, ktory czeka juz na nas z dobrym obiadem. Wieczorem gospodarz oprowadza nas po La Paz. Na moja prosbe idziemy zobaczyc uliczne bazary zwane popularnie przez turystow targiem czarownic. Mozna tam kupic prawie wszystko. Szczegolnym powodzeniem ciesza sie liczne talizmany, oraz zasuszone plody lam. Wedlug sprzedajacych sa doskonalym lekarstwem na wszystkie choroby. Z duza ciekawoscia przygladamy sie temu wszystkiemu, a Przemek decyduje sie nawet na kupno jednego z talizmanow. Udajemy sie jeszcze przed palac prezydencki gdzie ks. Marian opowiada nam nieco o historii oraz terazniejszosci politycznej w Boliwii. Jako ze pracuje w tym kraju juz wiele lat, mowi duzo i ciekawie. Podczas pobytu w La Paz jestesmy tez swiadkami duzej manifestacji ulicznej. To uczniowie protestuja przeciw wypowiedzi ministra oswiaty, ktory w jednym z przemowien wyrazil chec likwidacji szkolnictwa katolickiego w tym kraju. W pochodzie uczestnicza sami mlodzi ludzie, ktorzy dobrze wiedza ze to dzieki takiemu szkolnictwu otrzymuja doskonale wyksztalcenie. Podczas krotkiej rozmowy jedna z uczestniczek mowi mi, ze manifestuja takze w obronie wiary. Przed jednym z kosciolow podpisujemy list protestacyjny. Wsrod manifestujacych panuje wspanial atmosfera.
W kolejny dzien naszego pobytu w Boliwii jedziemy do duchowej oraz politycznej stolicy kultury Tiwanaku. Cywilizacja tam powstala w VI wieku przed narodzeniem Chrystusa, a jej centrum znajdowalo sie ok 70km od dzisiejszego La Paz. Jej upadek oblicznay jest na XII wiek naszej ery. Zwiedzamy muzeum. Niestety w srodku nie mozna robic zdjec ani nagran kamera wideo. A szkoda bo oprocz wielu ciekawych eksponatow znajduja sie tam zbior czaszek. Jak dowiadujemy sie od przewodniczki w tamtych juz czasach dokonywano tutaj operacji otwarcia i wydluzenia czaszek dzieci narodzonych w bogatych rodach. Tak uksztaltowana glowa mial byc znakiem przynaleznosci do elity. Obchodzimy teren na ktorym prowadzone sa prace archeologiczne. Z ciekawoscia ogladamy rzezby 175 glow wkompowane w mury swiatynii. Niektore nie maja ludzkich rysow co uwazane jest przez niektorych za dowod ze w centrum tym utrzymywano kontakty z cywilizacjami pozaziemskimi. Duze wrazenie robi tez „brama slonca”. Po powrocie z Tiwanaku odwiedzilismy z Przemkiem jedyny klub krotkofalowcow w La Paz CP1AA. Klub jest wlascicielem ladnego polozonego blisko mieszkania ks. Mariana, budynku. Na pierwszym poziomie miesci sie recepcja, pomieszczenia gospodarcze oraz male muzeum krotkofalarstwa. Powyzej duza sala, ktora prawdopodobnie wynajmowana i wykorzystywana jest na przyjecia i zebrania, a na samej gorze kilka innych pomieszczen w tym pokoj radiowy. Niestety nie spotkalismy w klubie zadnego krotkofalowca, Osoba pracujaca na recepcji po powiadomieniu odpowiedzialnych za klub o naszym przybyciu zaprowadzila nas do radiostacji. Z latwoscia odkrylismy co do czego nalezy podlaczyc i prawie 2 godziny czyli az do zamkniecia moglismy nawiazywac lacznoaci. Niestety mimo dobrych anten, slaba propagacja uniemozliwila nawiazanie wiekszej ilosci polaczen z krajem. Nastepnego dnia wczesnie rano ks. Marian odwiozl nas na lotnisko. Linie lotnicze LAB na ktore mamy wykupione bilety jeszcze nie splajtowaly wiec jest nadzieja, ze uda sie jakos wrocic do Brazylii. Podczas miedzyladowania w Santa Cruz nastepuje niespodziewanie dluga przerwa w locie. Jako ze linia lotnicza jest na skraju bankructwa samolot ma problemy z zatankowaniem paliwa. Na rozstrzygniecie tej sytuacji czekamy kilka godzin podczas ktorych nikt nie informuje pasazerwo o zaistnialej sytuacji. W koncu jakos startujemy i udale sie dotrzec do Sao Paulo gdzie na lotnisku czekaja na nas moi znajomi. Podczas prawie 2 tygodniowego pobytu udalo sie zrealizowac wszystko co zaplanowalem. Z cala pewnoscia moge stwierdzic ze Boliwia oraz Peru to kraje przyjazne dla turystow. Zaluje tylko, ze nie doszlo do spotkania z Kazikiem CP1XB ktory akurat byl na urlopie w Polsce. Moze zmobilizuje to mnie do ponownych odwiedzin w Boliwii, a moze Kazik kiedys zdecyduje sie na przyjazd do Brazylii ? Ale znajac zycie to chyba najszybcie spotkamy sie w Polsce, Konczac chcialbym wyrazic podziekowanie o. Marianowi o. Piotrowi i o. Zdzislawowi ( w kolejnosci odwiedzin ) za przemile spotkania. Dziekuje takze Przemkowi ktory okazal sie bardzo sympatycznym towarzyszem podrozy.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA